wtorek, 23 czerwiec 2020 16:27

Kościół a psychologia, albo dlaczego z ambony nie usłyszysz nigdy o Freudzie?

Oceń ten artykuł
(1 Głos)
Kościół a psychologia Kościół a psychologia

Psychologia nie jest nauką starą, a niektórzy w ogóle odmawiają jej wartości jako twardej, ścisłej nauce. Jako dyscyplina wywodząca się z filozofii, zawiera mnóstwo starych pojęć, zapożyczanych choćby od Arystotelesa, który pośród swych licznych zainteresowań, znajdował czas i na refleksję o ludzkiej “psyche”. Źródłosłów, z którego pochodzi nazwa “psychologia” jest jasny: to zbitka greckiego pojęcia “psyche” (gr. psyche - dusza, duch) i “logosu” (gr. logos - myśl, pojęcie, słowo).

Na domiar wszystkiego w mitologii obok Amora, bożka ludzkich namiętności (jeszcze bardziej namiętny był tylko “Eros”) występuje Psyche, bogini tego, co w człowieku nie jest materialne, zmysłowe. I żeby było ciekawiej, między Erosem i Psyche wywiązała się...miłość. Podniesiony przez nią z prochu eros nieco zabrudził czyste uczucie, pojmowane jako “agape”, czyli miłość platoniczna, mieszkająca w górnych sferach ludzkiego ducha. Tak zatem u korzeni “psychologii” znajduje się nie tylko “dusza”, ale i mitologia wraz z całym jej bogactwem, także dotyczącym tego, co w życiu najważniejsze - miłości. Początkowo rzeczywiście psychologia w XVIII wieku niewiele się różniła od filozofii, od której czerpała garściami pojęcia, pomysły, idee i mity. Filozofia zaś, uwolniwszy się stopniowo od bycia ‘ancillae teologiam’ (“służącą teologii”), zaczęła negować w XVII wieku przede wszystkim scholastykę, naukę szkolną, przeznaczoną dla przyszłych księży, biskupów i prałatów. Dziś psychologia i neurologia to jednocześnie dziedziny odrębne, co połącze w jedną “neuroscience” - obok neuroekonomii, neurolingwistyki czy nawet - neuroteologii. Żaden poważny psycholog nie powie już, że jego dziedzina dotyczy oddzielonej od ciała ‘duszy’: co najwyżej powie, że w badaniach nad psyche uwzględni jej podstawy albo aspekty cielesne, neurologiczne, dotyczące umysłu/mózgu i reszty układu nerwowego. Kiedyś psychologia, wywodząca się od wybitnego neurologa, Zygmunta Freuda, była ściśle oddzielona od medycyny i nauk ścisłych, z których dziś czerpie inspiracje do opracowywania nowych teorii, pomysłów na nowe terapie i bardziej adekwatne nazwy oraz opisy zjawisk, które już opracowano.

 

Psychologia, a sprawy duchowe

 

Psychologia a sprawy kościelne
Psychologia i sprawy duchowe

Cóż się tedy stało z psychologią? To, co z resztą humanistyki i nauk społecznych - punkt ciężkości ze spraw “wiecznych”, duchowych czy jakkolwiek to zwać, przeszedł na akcentowanie doczesnego losu człowieka, z jego nadziejami i lękami, które mają - jak się okazuje - również wymiar somatyczny. Obecnie po spektakularnym sukcesie psychofarmakologii, dzięki której możliwe jest leczenie nieuleczalnych dawniej schorzeń ducha (melancholii, schizofrenii, zaburzeń nerwicowych, inn.) nikt nie kwestionuje znaczącej roli mózgu w powstawaniu i przebiegu schorzeń, które dawniej nazywano “obłędem”, “szaleństwem” albo “nawiedzeniem przez demony”. I o ile taka zmiana przysłużyła się na pewno chorym, którzy nie boją się już “demonów”, to zaszkodziła samopoczuciu zdrowych. Bo jeśli w chorobie nie ma już osobistej winy i kary, to być może również w zasługach nawet wybitnych zdrowych jednostek więcej jest po prostu dobrego wyposażenia genetycznego, odpowiednich wzmocnień ze strony środowiska, a także historii życia niż bezapelacyjnych zasług dla ludzkości. Gdy pytamy tedy o zmianę w psychologii, to przebyła ona bardzo długą drogę - od bycia zależną od filozofii po nauki “neurosciences”, od zainteresowania zamkniętym w głowie duchem, a potem “homunkulusem”, po badania roli półkul mózgowych w procesach poznania i uczenia i roli podstaw molekularnych świadomości człowieka.

 

Teologia również mniej więcej od czasów Reformacji bardziej zajmuje się ludzką naturą Jezusa Chrystusa i człowieka niż wszelką “boskością”, szczególnie pojmowaną wąsko jako “coś nadzwyczajnego, cudownego”. Zwrot antropocentryczny w Renesansie, odejście od średniowiecza z jego teocentryzmem, czyli umiejscowieniem “Boga w centrum”, sprawił największą w dziejach myśli ludzkiej rewolucję w mentalności, początkowo wybitnych jednostek, z czasem - reszty społeczeństwa.

 

Dlaczego kościoły nie lubia psychologii?

 

Kościoł a psychologia
Czy kościół lubi psychologię?

Żeby być bliżej tytułowego pytania, sprawa jest dość prosta, a zarazem nie oczywista: dlaczego Kościoły nie lubią psychologii? Należy, zanim odpowiemy, spytać jakiej psychologii? Jeśli neuropsychologii, to sprawa jest prosta: wiara dotyczy zasadniczo spraw ostatecznych, a zarazem pierwszych - odpowiada na pytania egzystencjalne, które ludzkość sformułowała, a nie jest tych pytań wiele. Pyta o pierwszą przyczynę, kondycję natury ludzkiej po domniemanym upadku ludzi, o rolę Chrystusa, o cel ostateczny życia, które jak dotąd nieuchronnie się kończy śmiercią i nikt nie jest w stanie nic na to poradzić. Jeśli psychologia została zredukowana do jednej z “neurosciences”, to kościoły odrzucają jakby implikacje światopoglądowe tych nauk, a sprowadzają się one do przekonania, coraz częstszego, że człowiek nie jest zawsze w pełni świadomy swych myśli, przekonań i zachowań, że na jego decyzje wpływa wiele ograniczających czynników, co stawia w podejrzanym świetle tezę, że każdy człowiek na ziemi, zawsze i wszędzie, wie, co robi i podejmuje w pełni dobrowolne decyzje życiowe. Mit o pełnej świadomości człowieka, a zatem i myśl, że “grzech” zawsze jest świadomy, podważał już Freud, odkrywca podświadomości. Kariera tego pojęcia, jak również pokrewnych (nieświadomość, przedświadomość), doprowadziła do uznania, że tylko 2 % procesów jest świadomych, co zrodziło myśl, iż w ludzkiej nieświadomości kryją się rezerwy, niewykorzystane w edukacji i rozwoju. Mit o wykorzystywanych jedynie kilku procentach mózgu ma zatem początki w...doktrynie Freuda. Ten badacz rozpatrując takie fenomeny, jak przejęzyczenia i omyłki, znaczące zapomnienia, lapsusy oraz objawy somatyczne, doszedł do wniosku, że istnieją procesy nieświadome. W ten sposób nie tylko otworzył drogę książkom takim, jak słynna “Potęga podświadomości” Murphy’ego, ale i łagodniejszym orzeczeniom sądowym w sytuacji zmniejszonej lub całkowicie zniesionej “poczytalności”. Przy czym pełna poczytalność nie oznacza, że człowiek ma pełną świadomość i wolny wybór. Oznacza tylko, że nie dokonał czynów karalnych w “afekcie”, pod wpływem alkoholu bądź innych substancji psychoaktywnych i że ostateczną decyzję podjął bez żadnych wpływów zewnętrznych. Nie wyklucza to jednak - zdaniem Freuda - że na teraźniejsze czyny nie ma wpływu wczesne dzieciństwo, traumy młodości (np. wojenne) i historia życia, co znowu poddaje w wątpliwość sens surowych kar za nawet poważne przestępstwa.

 

Świadomość ludzka, a kościół

 

Kościół a świadomość ludzka
Kościół a świadomość ludzka

Problem kolejny, który jest niejako pochodną kwestii, czy człowiek ma zawsze i wszędzie pełną świadomość, nawet, gdy jest zdrowy umysłowo, to klasyczny problem wolności człowieka. Nie ma dyskusji, że nawet człowiek, który nie odbywa kary więzienia, nie jest absolutnie wolny zewnętrznie. Już Platon uznał, prawdopodobnie badając ludzi kalekich, “uwięzionych w ciele”, że ciało to nie tyle mieszkanie duszy, co jej więzienie doczesne, z którego uwalnia całkowicie dopiero śmierć fizyczna. Ludzie są nie tylko uwięzieni w kosmosie, skąd nie ma wyjścia i nie tylko na planecie krążącej w pustce, ale na domiar złego właśnie w ciele, a duch ludzki - w mózgu. Poglądowi, że człowiek jest wolny całkowicie przeczą codzienne doświadczenia, sytuacje, kiedy jakaś instytucja ogranicza (np. przez ustanawiane prawo, system nakazów i zakazów, itd.) wolność obywateli. Dopiero w Karcie Praw Człowieka po doświadczeniach dwóch wojen światowych uznano za pełne prawo prawo do życia w wolności. Jest to jednak sytuacja idealna, więc abstrakcyjna, podobnie jak cały system prawno-etyczny, także - religijny. W dniu powszednim co rusz napotykamy na rozmaite ograniczenia, choćby niepisane, jak kulturowe tabu (różne zakazy, np. zakaz poruszania pewnych tematów pod rygorem ostracyzmu społecznego) czy normy zwyczajowe (np. właściwy dystans między rozmówcami zależnie od stopnia ich spokrewnienia czy długości okresu znajomości).
Jeśli chodzi o wolność wewnętrzną, to i tę psychoanaliza poddała krytycznej ocenie: nawet wewnątrz ludzie nie są wolni, a chorzy na duszy/umyśle szczególnie. Jeszcze całkiem zdrowa, a zwłaszcza wybitna jednostka, może odczuwać “złudzenie wolności”, ale jest to jedynie wytwór umysłu. Neuropsychiatrzy zbadali proces podejmowania decyzji i odkryli, że na kilka sekund przed nią mózg już sam podjął decyzję, którą człowiek ocenia jako suwerenną. Wolność wewnętrzna bywa zburzona np. w sytuacji zniewolenia nałogami, dlatego Freud likwidując pojęcie “winy”, krytycznie odniósł się do nielogicznego konstruktu kościelnego, jakim jest “grzech nałogowy”. W rzeczywistości bowiem, jeśli nawet Kościół uznaje niektóre okoliczności łagodzące przy określaniu stopnia ciężkości winy (najnowsze wydanie KKK tak już czyni), to nadal nie dostrzega, że zniewolenie nałogiem stanowi tylko chorobę, a czyny podejmowane w sytuacji brak wewnętrznej wolności nie mogą być wolne, a zatem podlegać religijnym normom moralnym, które przeważnie przewyższają i idealizują świeckie kodeksy karne, doprowadzając je do postaci radykalnej.

 

Człowiek jest wolny , czy to tylko pozory?

 

Wolnośc człowieka a kościół
Wolnośc człowieka a kościół

Ostatecznie więc spór toczy się o bardzo poważną sprawę, czy człowiek jest wolny, czy też jedynie doświadcza pozorów wolności. W centrum życia wiary tradycyjnie znajdowały się kwestie “negatywne”, takie jak wina, kara, sąd, prawdopodobnie, aby zapewnić kościołom i wyznaniom stałą obecność penitentów, po raz kolejny przychodzących z tymi samymi “grzechami”, co przekładało się i nadal przekłada na oczywiste profity finansowe dla każdej instytucji religijnej. Podważanie pełnej świadomości i pełnej wolnej woli ludzkiej w tradycji freudowskiej musiało zatem spotkać się z celowym wyparciem ze strony zainteresowanych tematem instytucji, a nawet pewnego rodzajem ‘zmowy milczenia’. Niewątpliwie temat pozostanie długo nierozstrzygnięty, ale zapewne istnieje jakiś procent wolnej woli w pełnym dobrostanie człowieka. Tylko, że nigdy nie będzie to wolność absolutna i na tym być może polega kondycja ludzka, która rozciąga się między całkowitym ubezwłasnowolnieniem a maksymalną możliwą wolnością. Jednak dla celów pedagogicznych i penitencjarnych mit pełnej świadomości i wolności będzie się utrzymywał jeszcze długo. Być może po kres istnienia ludzkości.

Film youtube video - Psychologia i kościół